Zazwyczaj zachwycamy się rzeczami pięknymi, wyjątkowymi, słowem – dziełami sztuki. Mało kto zwraca uwagę na narzędzia pracy, rzeczy użytku codziennego – cuda wykonywane przez wybitnych rzemieślników. Takim narzędziem w motoryzacji jest i było Volvo 740 kombi.

 

Podziwiamy w galeriach dzieła wybitnych malarzy, rzeźbiarzy, zachwycamy się pięknymi budynkami  zaprojektowanymi przez słynnych architektów. Oglądamy filmy i czytamy książki doskonałych reżyserów i pisarzy. Jednak każdy z nich oraz wielu innych pominiętych przeze mnie artystów, by stworzyć swoje wiekopomne dzieło, musiało mieć odpowiednie narzędzia. Narzędzia, które są wytworem wielu fabrykantów, rzemieślników. Artysta nie weźmie do ręki byle dłuta, pędzla czy ołówka – chce korzystać z rzeczy niezawodnych. Takim niezawodnym narzędziem przez lata było właśnie Volvo 740 Kombi.

 

Volvo 740 kombi przód

 

Prosty sukces

Owszem, nie można odmówić mu wyjątkowości. Gdy Jan Wilsgaard projektował samochód, który jak twierdzi sam producent, uratował Volvo na początku lat 80. wszedł na wyżyny swojego zamiłowania do prostych linii i ostrych kątów. Zwykło się żartować, że zespół stylistów miał embargo na cyrkle i krzywiki po narysowaniu kół i nadkoli. Dzięki temu seria 700 jest jakaś. Uroda tych samochodów jest dyskusyjna, ale przyznacie, że może się podobać. Gdy wydawało się, że bardziej klockowato już nie może być, po dwóch latach od prezentacji flagowego 760 sedan do oferty dołączyła uboższa wersja 740 w wersji kombi. Po internecie krąży dowcip, że gdyby Lego wypuściło zestaw z modelem 745 składałby się jedynie z dwóch klocków. Żarty, żartami, ale to właśnie Volvo 740 kombi ugruntowało szwedzkiego producenta na pozycji lidera w produkcji „aut z plecakiem” i porozstawiało konkurencję po kątach.

 

Bardziej luksusowa odmiana – 760 również była dostępna jako kombi

 

Konsekwencja

Szwedzi pracę nad użytkowymi wersjami rozpoczęli już w latach 50. i od samego początku obecny przy niej był wspomniany Jan Wilsgaard. To spod jego ręki wyszło pierwsze auto ze znakiem żelaza na masce i nadwoziem kombi – Volvo Duett, będące wariacją na temat modelu PV444. Inspiracja przyszła zza wielkiej wody – w USA już od jakiegoś czasu popularne były takie samochody, dlaczego więc nie wprowadzić tego na rynek europejski? Owszem, pierwsze Volvo kombi było bardziej autem użytkowym, niż pasażerskim, ale to zaczęło powoli się zmieniać przy następcy – Amazonie. Poprzednik pozostał w ofercie „na zakładkę” gdyż był cały czas chętnie kupowany jako wóz do pracy. Kolejne modele, oraz umiejętny marketing zwiększał popularność tych nadwozi.

W połączeniu z naciskiem na budowanie i promowanie aut pod kątem bezpieczeństwa jadących, przyniosło to wymierne sukcesy. Cały czas również ważny dla Volvo był rynek amerykański, gdzie Szwedzi rozpychali się łokciami, oferując dość pojemne, a jednak tańsze i bardziej ekonomiczne auta od miejscowej konkurencji. Do tego udało się przekonać Amerykanów (i nie tylko), że Volvo kombi to niezbędny atrybut statecznego i rozsądnego przedstawiciela klasy średniej – ojca i męża, a także (a może przede wszystkim) matki i żony. Zwróćcie uwagę na to, kto jeździ w amerykańskich filmach szwedzkimi kombiakami, a zrozumiecie o co chodzi.

 

Procent udziału samochodów kombi w kolejnych modelach Volvo.

 

Turbocegła

Volvo 740 kombi mogło być oczywiście wyjątkowe w pewnych wersjach. Kontynuowano wytyczoną przez serię 200 ścieżkę turbodoładowanych silników. Taki wóz stawał się jeszcze bardziej wszechstronny. Nie dość, że można było zapakować do niego wiele (atutem stawał się pudełkowaty kształt i pionowe ściany boczne), to w dodatku można było przewieźć ładunek naprawdę szybko. Porażała również ilość opcji dodatkowych, od automatycznej klimatyzacji, przez elektrycznie sterowane fotele, szyby i lusterka, skórzane tapicerki, na regulowanym pneumatycznie zawieszeniu kończąc. Obecnie takie auta są bardzo rozchwytywane i jedynie na krótką chwilę, kilka lat temu wpadły w dołek cenowy.

Obok nich w ogłoszeniach poniewierają się ubożsi bracia – ze szmacianymi kanapami, wolnossącymi benzyniakami czy dieslami z Volkswagenów LT. Tymczasem nad nimi również warto się pochylić. To są właśnie te doskonałe narzędzia o których wspomniałem na wstępie. Przez lata służyły właścicielom jako woły robocze, takie które się nie skarżą, nie potykają na byle wyboju. Wystarczało im trochę paliwa czy ropy oraz okresowy przegląd i dowoziły swojego pana na drugi koniec świata. Warto o nich pamiętać, bo to one złożyły się głównie na sukces modelu – to one były właśnie najchętniej kupowane – nie najbardziej dopasione i drogie wersje.

 

 

How to kill a Volvo?

Volvo 740 kombi było praktyczne i solidne z paru powodów. Przede wszystkim – prosta mechanika. Za napęd służyły znane już z serii 200 słynne redblocki – ot zwykły żeliwny kloc z ośmioma zaworami i bezkolizyjnym rozrządem. W podstawowej wersji nie rozpieszczały osiągami – 112 lub 115 KM (2,0l i 2,3l). Pozwalały na w miarę sprawne przemieszczanie się, ale przy wyprzedzaniu przy większych prędkościach i obciążeniu, trzeba było się dwa razy zastanowić. Znosiły jednak niesamowicie wiele. Nawet o wiele żwawsze turbodoładowane wersje, które niewiele się różniły od wolnossących osiągały przebiegi międzynaprawcze rzędu pół miliona km i więcej.

Motory sprzęgano z manualnymi szwedzkimi przekładniami lub japońskimi i niemieckimi automatami. Do tego należy dodać sztywny most z drążkiem Panharda z tyłu i MacPhersony z przodu.  Poza tym posiadały ergonomiczne wnętrze, a proste linie nadwozia po położeniu kanapy pozwalały na ekspresową przebudowę w małego dostawczaka. Gdyby nie to, że pokrywa bagażnika unosiła się do góry, można byłoby do niego zapakować bez problemu europaletę wózkiem widłowym i to bez składania tylnych siedzeń.

 

Volvo 740/760, B23ET
Volvo było drugą, obok SAABa, firmą, która wprowadziła turbodoładowane silniki „pod strzechę”. Najmocniejsze „redblocki” osiągały nawet 185KM.

 

Skamielina

Oczywiście trzeba było zapłacić za to pewną cenę – Volvo 740 kombi nie prowadzi się jak np. Mercedes W124. Kolebie się na swoim spartańskim zawieszeniu jak okręt. Nie jest również mistrzem oszczędności – redblocki potrafią wciągnąć z baku co im się należy. Oczywiście dla bardziej majętnej klienteli Volvo miało opcję w postaci modelu 760 z mocniejszymi i bardziej zaawansowanymi technicznie silnikami oraz innym zawieszeniem (które to z resztą nie dotyczyło kombi). Seria 700 okazała się jednak sukcesem. Produkowano ją przez 10 lat, a potem poddano gruntownej restylizacji i zmieniono oznaczenie na 900.

Szwedzi utrzymywali, że jest to nowy model, jednak niewiele osób dało się na to nabrać. I dobrze – mimo zmiany cyferki w nazwie klienci wiedzieli czego się spodziewać. W połowie lat 90. te wozy zaczęły trącić myszką – archaiczne zawieszenia, silniki, niespotykane już rynienki przy dachu czy wycieraczki, które nie chowały się pod maską. Ich kariera zakończyła się definitywnie w 1998 roku ustępując nowym pojazdom na platformie P2. Volvo 740 kombi, a później 940 zastąpiło nowe V70 – kontynuując ścieżkę chwały Volvo na polu nadwozi użytkowych.

 

„Znajdź 10 różnic” – porównanie sylwetek wczesnej 740 z modelem 940.

 

Zwykły, a jednak wyjątkowy

Siedemsetka z naszych zdjęć, choć z pozoru i z wyposażenie nie jest czymś wyjątkowym – ma jednak wyjątkową historię. Jest jednym z niewielu volvo 740 kombi, które istnieją w Polsce od samego początku. Zakupiła je w ramach Tourist & Diplomat Sales szwedzko – rosyjska firma. Ów program, do tej pory prowadzony przez Volvo pozwala na zakup przed dyplomatów pozostających na placówkach pojazdów po cenach i w specyfikacji przeznaczonej na rynek ich rodzimego kraju. Dzięki temu później bez przeszkód mogą zabrać swój wóz do domu. W latach 90. program był nieco pojemniejszy – dlatego załapywali się na niego tzw. rezydenci. Tak nasze Volvo trafiło do warszawskiego przedstawicielstwa spółki i zostało zarejestrowane na zapomnianych już zielonych tablicach o wyróżniku IWA – oznaczających cudzoziemca zamieszkałego w Warszawie. Później zostało wykupione z firmy przez jego użytkownika i pozostawało w tych samych rękach do 2015 roku.

 

Volvo 740 kombi tabliczka znamionowa
„Made in Sweden” – paradoksalnie nie było to oczywiste. Volvo 740 produkowano poza Szwecją jeszcze w Belgii, Kanadzie czy Australii.

 

Prostota przede wszystkim

„Nasza” siedemsetka pochodzi już z końca produkcji – do drzwi salonów pukało 940, które w wersji kombi różniło się od poprzednika… reflektorami, zderzakiem i maską. Podstawowa wersja została wzbogacona o klimatyzację manualną, podgrzewane i elektrycznie sterowane lusterka. Szyby nadal trzeba było podnosić tradycyjnie korbą – ot taki psikus z volvowskich konfiguratorów. Volvo służyło właścicielowi wiernie przez niemal ćwierć wieku. Takie są właśnie te wozy – przy odrobinie dbałości odwdzięczają się niezawodnością – jak dobre narzędzie pracy. No, może nie do końca: po latach, zaczynają pękać plastiki, sypią się drobiazgi z wyposażenia dodatkowego, tam nie świeci jakaś lampka. Jednak każde stare Volvo niemal zawsze dowiezie Cię do domu. Przecież usterka podgrzewanego fotela, odklejona podsufitka i zatarty silniczek wycieraczki reflektora nie wpływa na pracę silnika….

 

Najmocniejsze wersje 740 kombi pod koniec produkcji różniły się od następcy jedynie… emblematem na klapie bagażnika.

 

Gatunek pod ochroną

Zwykłe podstawowe wersje Volvo 740 kombi podzieliły los wielu samochodów dostawczych. Były, były i nagle: bach, zniknęły. Owszem poniewierają się jeszcze w ogłoszeniach, ale zazwyczaj są to tanie zajeżdżone trupy i dość drogie auta utrzymane w należytym stanie. Od pierwszych właścicieli, trafiały do kolejnych którzy używali ich zgodnie z przeznaczeniem, potem ich ładowność zainteresowała wszelkiego rodzaju burzymurków. Po tej karierze – była tylko jedna stacja końcowa – auto złom.

Warto jednak się nad nimi pochylić i nie kręcić nosem na słaby silnik i nędzne wyposażenie – to auta które naprawdę zaprzyjaźniają się z właścicielem i potrafią być wierne jak stary pies. Gdy raz zasiądziesz w miękkim fotelu współprojektowanym przez lekarzy ortopedów już nigdy nie zapomnisz tego odczucia. Jak mawiał mój znajomy gdy te auta były jeszcze w codziennym użytku, ale już u schyłku kariery: „Stare volvo jest jak znoszone buty – na raut czy przyjęcie wstyd w nich pójść, ale jak je założysz to czujesz niespotykana wygodę i masz wrażenie, że dojdziesz w nich na koniec świata.”

Zdjęcia: Rafał Andrzejewski, Volvo

Poprzedni artykułNa zawsze nowoczesny
Następny artykuł#fotostory: Relaks Konesera