Z twarzy podobny zupełnie do nikogo. Sylwetkę narysowało dziecko, a pod maskę włożono mu podrasowany silnik kosiarki. Na pierwszy rzut oka jest odpychający, a na jego widok na usta cisną się słowa: co to jest? To Datsun 100A FII. Dziwak. Ekscentryk. I trochę wariat. Dlatego bardzo lubię pojazdy tej marki. Są nieco inne i w latach 70. szły własną, japońską drogą.

 

Nazwa Datsun nie istnieje od 1983 roku. Wówczas Nissan, zresztą chyba słusznie, zrezygnował ze swoistej schizofrenii w firmie. Sam będąc dzieckiem nie rozumiałem dlaczego w ramach jednego koncernu istnieją dwie nazwy. Raz seria Cherry była Datsunem, raz Nissanem. Wcześniej podział na małe Datsuny i większe Nissany miał nawet sens, ale potem wszystko się zatarło. I nawet sami Japończycy nie wiedzieli o co chodzi. Ostatnio, m. in. na rynku rosyjskim, stara marka powróciła, choć też nie wiadomo po co, bo firmowała ją jakaś pokraka na bazie Łady Kaliny. Na szczęście w teście nie miałem do dyspozycji nowego modelu mi-Do, tylko Datsuna 100A FII – protoplastę nieco bardziej znanego na naszym rynku Nissana Cherry. Testowany wóz, w przeciwieństwie do swojego dalekiego potomka z XXI wieku, jest po prostu jakiś.

 

Z tyłu Datsun 100A FII wygląda w miarę normalnie.

 

Alternatywa z Japonii

Datsun nie jest częstym gościem na naszych ulicach. W latach 70. i 80. jeździło ich całkiem sporo, głównie sprowadzonych indywidualnie z zagranicy. Większość już dawno zgniła. Niebieski wóz ze zdjęć cudem uchował się w Finlandii i został sprowadzony do Polski kilka lat temu. Japońskie auta w latach 70. były dość popularne w krajach Skandynawii, Beneluksu i w Wielkiej Brytanii. Wówczas były tam traktowane jako ciekawa, tania egzotyka i dobra alternatywa dla najtańszych pojazdów ze wschodniej Europy i małych wozów z zachodu. Dlatego też widoczny na zdjęciach instruktor aerobiku, zarabiający mniej niż najniższa krajowa, musiał zdecydować się na nieprestiżowy w latach 70. produkt z Japonii. Albo Datsun, albo Łada. Co byście wybrali?

 

Morze czarnego plastiku jest przytłaczające. Na szczęście sam design jest bardzo ciekawy, a jakość tworzywa stoi na wysokim poziomie.

 

Bardzo, bardzo inny

Trzeba sobie to jasno powiedzieć – nadwozia japończyków z tamtych lat są co najmniej dziwne. A Datsunów w szczególności. Mnie się podobają, ale zrozumiem jeśli ktoś powie: ohyda! Najczęściej Datsuny przypominały wozy amerykańskie lub angielskie w miniaturce. Podobnie jest z omawianym egzemplarzem. Jego poprzednik był jeszcze bardziej dziwny, a wersja coupe przypominała Lotusa Europę.

 

Z twarzy podobny zupełnie do nikogo.

 

W przypadku drugiej serii, czyli modelu FII, stylistyka stała się nieco bardziej stonowana, ale nadal było jej daleko do prostych i w sumie kanciastych kształtów Kadetta C/D czy Escorta Mk II. Seria FII weszła na rynek w 1974 roku, a nasz egzemplarz pochodzi z 1978 roku. Wówczas oprócz wspomnianych przed chwilą Kadettów czy Escortów, na rynku europejskim gościły już m. in. Volkswagen Golf I, Talbot Horizon, Renault 14 czy Fiat Ritmo. Pojazdy kompletnie inne od Datsuna, albo inaczej – to japoński wóz wspiął się na wyżyny oryginalności i odstawał od konkurencji. Dopiero Nissan Cherry (ten, który użyczył nadwozia Alfie Romeo Arna) zszedł na ziemię i nudził nas swoją nijakością.

 

Datsuny charakteryzują się unikalną sylwetką.

 

Ponury ekscentryk

Skoro wyjaśnienie, że Datsun 100A FII był wówczas dziwakiem i tylko szaleńcy spoglądali w stronę salonu japońskiej marki, mamy już za sobą, możemy przejść do wrażeń z jazdy 100A FII (nazwa brzmi jak typ miksera).

O wyglądzie już mówiłem. Albo się podoba albo nie. W środku jest nieco mniej ekstrawagancko niż na zewnątrz. Dominuje czarny kolor i jest dość ponuro. Ale muszę przyznać, że Japończycy bardzo ładnie zaprojektowali deskę rozdzielczą. Liczniki schowano w specjalnych niszach (dość typowe dla ówczesnych samochodów japońskich), całość dopełnia mnóstwo cięgieł rozlokowanych na lewo i prawo. Można poczuć się na chwile jak w jakimś amerykańskim muscle carze. Efekt może popsuć morze czarnego plastiku. który nie wygląda jakoś szałowo, ale z drugiej strony mimo swoich ponad czterdziestu lat, nadal świetnie się trzyma.

Kolejnym minusem jest dość ciasne wnętrze. Wóz jest wąski, w środku jest mało miejsca, szczególnie na boki. Z drugiej strony czy można narzekać? To samochód klasy 1000 cc o długości 3,84 metra. Datsun 100A po prostu udaje, że jest większy swoim designem, a w rzeczywistości jest długości Citroena Dyane. Zatem ciasnota we wnętrzu jest raczej uzasadniona i trudno liczyć na więcej.

 

Na początku Datsun wydaje się powolny. Ale po chwili przyzwyczajamy się do niego, utrzymujemy wóz na wysokich obrotach i zaczyna się całkiem przyjemna jazda. Oczywiście jak możliwości małego i niezbyt mocnego pojazdu.

 

Nie tylko dla mnichów

Spoglądając w głąb auta wydawać by się mogło, że tylne siedzenia są tylko dla ozdoby. Na pierwszy rzut oka usiąść za przednimi fotelami może tylko jakiś mnich, który medytacją i bezpośrednim połączeniem z bogiem jakoś przeżyje podróż w ciasnocie. Okazało się, że tylko zajęcie miejsca w drugim rzędzie będzie wymagało od pasażera wygięcia się w chińskie osiem. Jeśli już uda nam się przebrnąć przez tę przeszkodę i nie złamiemy kręgosłupa zajmując miejsce, to z tyłu okazuje się wygodnie i nawet taki grubas wysportowany gość jak ja da radę tam przeżyć dłuższą chwilę. Dla własnego bezpieczeństwa lepiej nie wychodzić z tylnej kanapy bez powodu, a jedzenie zamawiać z dowozem do Datsuna.

Powolny, ale szybki

Pod maską Japończycy ukryli silniczek o pojemności 988 cc o mocy 44 KM. Datsun posiada przedni napęd i poprzecznie ustawiony motor. Azjaci odrobili lekcję i zaproponowali w Europie wóz, przynajmniej z technicznego punktu widzenia, konkurencyjny do Fiata 128 czy VW Golfa. Jak większość aut z kraju „przekwitłej wiśni”, również ten lubi wysokie obroty. Dopiero wtedy możemy mówić o jakiejś dynamice. Na początku ma się wrażenie, że jest powolny. Potem w głowę uderzają dane – jednolitrowy silnik, czterdzieści parę koni – to nie może być szybkie. I dopiero wtedy człowiek uzmysławia sobie, że jak na takie warunki Datsun 100A FII jest naprawdę wystarczająco szybki.

 

Liczniki i inne ważne elementy deski rozdzielczej wpuszczone w specjalne oczodoły wyglądają naprawdę rasowo.

 

Przy otwartej masce uwagę zwraca wtyczka, typowa dla rynku fińskiego. Jeśli czytaliście naszą relację z Finlandii to wiecie o co chodzi. Skandynawowie podłączają na noc samochód do prądu i rano ruszają na ciepłym silniku z lekko podgrzanym olejem.

Niejapońskie biegi

Zaskoczyła mnie skrzynia biegów. Zanim drążek trafi w odpowiednie miejsce musi przebrnąć dość długą drogę. Poza tym  wydaje się być on pospinany gumkami recepturkami i chodzi jak w rozklekotanym Fiacie. Jest to dziwne, zważywszy, że japońskie wozy przyzwyczaiły mnie do tego, że zmiana przełożenia, nawet w zgraciałym rzęchu, zawsze jest gładka, a poszczególne biegi zapinają się na charakterystyczny klik. Myślałem, że to błąd danego egzemplarza, ale właściciel Datsuna potwierdził, że ten typ tak miał.

 

Instruktor fitnessu nie musi być fit. To jego uczniowie muszą walczyć o sylwetkę.

 

Przyjemny i zwrotny

Sama jazda jest miła i przyjemna. Samochód jest bardzo japoński w stylu jazdy, nie buja się zbytnio na boki jak francuzy i fajnie się nim pokonuje winkle. Datsun, mimo przedniego napędu, jest zwrotny (według danych katalogowych średnica zawracania to 9,7 m – to naprawdę dobry wynik), więc na parkingach nie spędzimy trzech godzin na manewrach. Do tego silnik elegancko wchodzi na wysokie obroty, do tego stopnia, że aż chce się nim jechać coraz szybciej i szybciej.

Oczywiście samochód nie zachwyca imponującym stylem jak Citroen DS, ani nie dostarcza sportowych emocji jak Lancia Stratos. Datsun 100A jest na początku wykresu przyjemności motoryzacyjnych i jest po prostu tylko i aż przyjemny w użytkowaniu.

 

Wóz zwraca na siebie uwagę. Przechodnie często gapią się na Datsuna, a jak mają okazje to pytają co to? Niestety nazwa Datsun często nie wiele wyjaśnia.

 

Zwraca uwagę

Jak się łatwo domyślić, na Datsuna dość ciekawie reagują ludzie. Widzą, że mają do czynienia z czymś starym, dziwnym, innym. Samochód zwraca uwagę i skupia spojrzenia przechodniów. Jeden z taksówkarzy spytał mnie czy to Ford. Nieco starsi ludzie po odpowiedzi, że mają do czynienia z Datsunem wiedzieli o co chodzi, choć pewnie już dawno zapomnieli, że taka marka kiedykolwiek istniała. Młodsi nic nie wiedzieli i z dziwną miną szli dalej.

Na jednym z małych rond w Pruszkowie, młody kierowca Audi pochwalił nasz wóz i stwierdził: „ja bym mu dołożył jeszcze szerokie alufelgi, obniżył i byłaby naprawdę dobra fura”. Przypuszczam, że ten koleś zrobiłby to ze wszystkimi autami, które widzi na ulicy, więc jego opinią nie należy się przejmować.

 

 

Datsun bez „Z”

Czy warto kupić starego Datsuna, nawet jeśli w nazwie modelu nie ma literki „Z”, zarezerwowanej dla sportowej linii tej marki? Pewnie, że warto. Datsun 100A FII ma w sobie sporo dziwnego i ekscentrycznego uroku. Często o to nam chodzi, gdy chcemy kupić pojazd klasyczny. Samochód wyróżnia się na ulicy, po zakupie odwdzięczy się bezawaryjną jazdą, a my spoglądając na ciekawie zaprojektowaną deskę rozdzielczą będziemy mieli sporo frajdy z jazdy. Oczywiście wcześniej czy później Datsun musi się zepsuć. I co wtedy? Jeśli nie znajdziemy części w sklepach czy w ogłoszeniach, pozostaje pogadać z miłośnikami marki na całym świecie. Nie jest ich przecież tak dużo – może coś podpowiedzą?

Dla mało spostrzegawczych – tytuł artykułu nawiązuje do piosenki zespołu The Stranglers o tytule „Always the sun”.

Fotografie: Rafał Andrzejewski

Poprzedni artykułCERV I. Droga do C8
Następny artykułGrupa B mniej znana #1