Chłodne grudniowe wieczory w Modenie przecina dźwięk… ciszy. Po ulicach prawie bezgłośnie przemieszcza się pierwszy „muł” testowy Maserati z napędem elektrycznym. Taka właśnie ma być przyszłość tej znamienitej marki.

 

Pod koniec ubiegłego roku po 12 latach zakończono produkcję modelu GranTurismo. W gamie pozostały tylko dwa sedany i SUV. Jednak firma, którą w 1914 roku założył Alfieri Maserati wraz z braćmi – Carlo, Bindo, Ettore i Ernesto wcale nie zamierza się poddać ani pożegnać się z autami sportowymi.

 

 

Napęd własny

Prototyp pokonujący prawie bezdźwięcznie kolejne kilometry dróg Modeny i okolic ma napęd elektryczny. Podobno w takiej postaci powstał tylko w celach testowych. Ale raczej nikt w to nie wierzy. Szczególnie że wygląd nadwozia narzuca skojarzenia z autami z centralnie umieszczonymi jednostkami. Oczywiście spalinowymi, a tutaj mamy do czynienia z napędem elektrycznym, do tego „w 100% zbudowanym przez Maserati”.

Nie ma wątpliwości, że Włosi testują nowy rodzaj napędu, który ma znaleźć się w nadchodzącym modelu. A kto wie czy „elektryk” nie zagości na stałe pod maskami aut tej marki. Tyle, że zapowiadane od wielu lat Alfieri, miało być klasycznym Gran Turismo, z długą maską i umieszczonym z przodu silnikiem. Chociaż może należałoby napisać: z silnikiem umieszczonym centralnie, ale za przednią osią.

 

 

Tradycja zobowiązuje

Brytyjscy dziennikarze twierdzą, że podwozie „muła” testowego pochodzi prawdopodobnie z Alfy Romeo 4C. Jeśli jednak finalny produkt ma być zbliżony do Alfieri, pytanie brzmi: po co? Wielu producentów narzeka, że przerobienie modeli spalinowych na elektryczne jest zbyt kosztowne. Możemy się tylko domyślać czemu prototyp z Modeny wygląda właśnie tak. Testowanie napędu elektrycznego to jedno. Może jednak oprócz tego do gamy dołączy też auto z centralnie umiejscowionym silnikiem, lub… zespołem baterii trakcyjnych.

A może będzie to rzeczywiście połączenie płyty podłogowej 4C z nowym napędem elektrycznym? W każdym razie w użyciu podwozia 4C nie widzimy nic złego, wręcz przeciwnie. Szczególnie, że gdy Maserati korzysta z udanych podwozi, to wychodzą z tego dobre rzeczy.

 

 

Z najlepszymi genami

Gdy w 2004 pojawiło się MC12, wywołało niemałą konsternację. Powiedzieć o tym aucie „supersportowe” to nie powiedzieć nic. Podwozie zapożyczono z ekstremalnego Ferrari Enzo, Maserati dzieliło też z nim dwunastocylindrowy silnik. MC12 pozostało jednak trochę samochodem niezrozumianym. Były to już czasy, w których superautami mogli jeździć byle jacy kierowcy i robić to tylko dla szpanu.

A MC12 to torowe narzędzie, które przy okazji zostało dopuszczone do ruchu. Nie ma w nim  bagażnika, radia ani komfortu jazdy. Ma specyficzny dla takich aut rozkład mas na osie, znacznie zmieniający się przy dużych prędkościach, gdy do gry wkracza siła docisku aerodynamicznego. Jest wymagające i można je docenić, tylko gdy umie się je wykorzystać.

Trudno dziwić się takiemu charakterowi – MC12 powstało po to, żeby walczyć w klasie GT1 wyścigów turystycznych. Wygrało 40 z nich, korzystający z niego kierowcy sześć razy zdobywali tytuły mistrzowskie, również sześć razy zdobywali tytuły zespołowo, a dwa razy MC12 wywalczyło tytuł mistrzowski dla konstruktorów.

 

F140

Nie byłoby tych wszystkich sukcesów, gdyby nie napędzające MC12 i Enzo arcydzieło inżynierii. Silnik o oznaczeniu F140 często jest określany jako jednostka Ferrari. To prawda, ale nie do końca. To rozwinięcie silnika F136 – V8 skonstruowanego wspólnie przez Ferrari i Maserati. Ta genialna widlasta „dwunastka” napędzała później też inne modele z Maranello – 599, F12, FF czy LaFerrari. W swoim najmocniejszym wcieleniu,  w torowym FXX osiągała 860 KM.

W oferowanym dzisiaj drogowym 812 Superfast, w odmianie F140GA jednostka rozwija równe 800 KM. W czasach turbodoładowanych silników, w których liczbę cylindrów ogranicza się jak tylko można, ryczący w niebogłosy przy 9000 obr./min, wolnossący widlasty dwunastocylindrowiec jest czymś absolutnie wspaniałym.

 

6CM 4C podczas Grand Prix Monaco Historique w 2018 roku. Na pewno to ciekawsze wyścigi niż dzisiejsze F1.

 

Wychowani na torze

„Società Anonima Officine Alfieri Maserati” powstała w 1914, ale dopiero w 1947 roku progi fabryki opuściło pierwsze drogowe auto z trójzębem w logo. Do tego czasu manufaktura zajmowała się tylko i wyłącznie samochodami wyścigowymi. Zresztą jeszcze dziesięć lat później Maserati było pierwszoligowym graczem w motorsporcie. W sierpniu 1957 roku na torze Nurburgring wspaniały Juan Manuel Fangio za kierownicą Maserati 250 F zwyciężył w Grand Prix Niemiec, czym przypieczętował tytuł Mistrza Świata Kierowców.

Od lat 60. firma kładła jednak coraz większy nacisk na produkcję szybkich i wygodnych aut typu Gran Turismo, z czasem w gamie pojawiło się nawet czterodrzwiowe Quattroporte. Do sportu Włosi wrócili dopiero na poważnie około roku 2000. Ale nawet najbardziej luksusowe modele marki zawsze miały w sobie ducha bezkompromisowych aut sportowych – potwierdzi to każdy, kto miał okazję bliżej je poznać.

 

Khamsin

 

Gorąca krew

Maserati to marka, której można nie rozumieć, ale nie można nie doceniać. Nie chodzi tylko o jej dziedzictwo, historię w sporcie samochodowym. Wiele firm buduje szybkie sportowe wozy, zresztą nie ma co ukrywać – sporo z nich jest bardziej dopracowanych, łatwiejszych w serwisie. Ale rzadko które tak mocno działają na zmysły. Prowadzenie Maserati to niezwykłe doświadczenie, którego się nie zapomina. Bardzo „mechaniczne” (w najlepszym znaczeniu tego słowa), niczego nie udające samochody z trójzębem w logo dają mnóstwo satysfakcji nie tylko wtedy gdy jedzie się nimi „na 100%”.

 

 

Niepowtarzalny

Słysząc o elektrycznym Maserati ciężko się dzisiaj dziwić. Auta z takim źródłem napędu są niesamowicie szybkie, coraz więcej klientów oczekuje tego typu pojazdów. Niezależnie od tego, czy mają sens czy nie. Większego znaczenia nie ma też to, czy auto na baterie jest rzeczywiście „czyste”.

Ale jest pewien problem i to dosyć poważny. To dźwięk definiuje Maserati. Piękny, soczysty i bogaty. Nie płynący jedynie z wydechu, sztucznie podbity, jak w większości nowych aut, ale słyszany też spod samej maski. Płynący również z układu dolotowego, który zasysa powietrze jak nienasycony potwór. Wolnossące V8, dostępne jeszcze niedawno w Gran Turismo, ale też oferowane od niedawna w Levante Trofeo, podwójnie doładowane V8 brzmią tak niesamowicie, jakby wyjęto je z wyścigowych aut sprzed kilku dekad.

 

Levante

Chcieć to móc

Po wyraźnym wzroście sprzedaży w kilku ostatnich latach popyt na Maserati znowu spadł. I trudno się dziwić, bo w gamie po prostu brakuje nowych modeli. Nie ma w niej już Gran Turismo, a Quattroportoe i Ghibli mają swoje lata. Levante jest bardzo ciekawe i zaskakuje poziomem doszlifowania nawet największych malkontentów. Ale to zbyt mało. Dlatego trzymamy kciuki za nowe modele. Ale liczymy trochę na to, że obok napędu elektrycznego znajdzie się też miejsce dla aut z silnikami spalinowymi. Trójząb bez soczystego ryku silnika w tle może okazać się niepełnowartościowy.

 

 

 

 

Fotografie: Maserati Spa

 

 

 

Poprzedni artykułZawsze zimna Finlandia
Następny artykułPowrót do żywych