Starsi czytelnicy, żyjący choć przez chwilę w PRL-u, pamiętają tego sąsiada albo wujka, który budował samochód. Przydawała mu się każda sprężyna, śrubka  i podkładka. W siermiężnych czasach realizował ideę zaszczepioną w jeszcze niezbyt zmotoryzowanym społeczeństwie przez Adama Słodowego.

To on zapoczątkował jeszcze w latach 50. budowę SAM-ów, czyli samoróbek powołanych do życia z podzespołów różnych aut. Kupione z demobilu, od sąsiada z szopy albo ze złomu części, silniki i zawieszenia przybierały najróżniejsze kształty.

Delahaye silnik engine
Ten zestaw składający się z części silnikowych datowanych na 1934 i 1946 rok sprzedał się za 4800 euro.

 

 

Były mniej lub bardziej fantazyjne, zupełnie jak wehikuł Pana Samochodzika z książek Zbigniewa Nienackiego. Organizowano zloty i rajdy SAM-ów. Głodni motoryzacyjnych wrażeń hobbyści oglądali je na ulicy ze wszystkich stron, puszczając wodze fantazji na temat własnego pojazdu.

Luksus własnej roboty

Większość nich marzyła jednak o posiadaniu luksusowego auta, za którym ludzie będą oglądali się na ulicach. Najlepiej, żeby był inny niż wszystkie. Taki, na widok którego wszystkie kopary polecą w dół.

 

 

Delahaye silnik engine Type 103
Paleta wraz zawartością weszłaby na pakę Syreny Bosto. Mamy tu blok silnika wraz z głowicą datowane na lata 1946/1947. Do tego kolektory, gaźnik i kilka innych gratów. Zestaw sprzedał się za 2400 euro.

 

Dzisiaj nie ma z tym problemu. Domorosły Adam Słodowy na aukcji RM Sotheby’s, która odbyła się 5 lutego 2020 w Paryżu, roku mógł kupić sobie elegancki francuski wóz prestiżowej marki Delahaye o przyzwoitych osiągach.

Koło angielskie

Ci, którzy mają w sobie żyłkę majsterkowicza oraz warsztat wyposażony na przykład w koło angielskie, mogli kupić sobie kopyta do budowy elementów karoserii oraz furę szpejów takich jak silniki, elementy napędu oraz wszelaka galanteria, włącznie z tablicą reklamową, gdyby ktoś pomyślał o utworzeniu warsztatu. Niestety byłby problem z autoryzacją, bo firma założona przez  Émile’a Delahaye’a w 1894 roku zakończyła działalność w 1954 roku.

 

 

Delahaye Type 103
Blok silnika Type 103 z 1948 roku, głowica datowana na 1946 rok oraz trzy gaźniki Solex 10 PAI. Komplet poszedł za 10 200 euro.

 

Na aukcji można było oczywiście kupić piękne gładkie Delahaye 135 Roadster z 1939 roku, odbudowany około 2010 roku w aerodynamicznym stylu Figoni&Falaschi.

Życie w harmonii

Drugi to też model 135 i tez kabriolet z 1946 roku, tym razem z oryginalnym nadwoziem wykonanym przez firmę Figoni&Falaschi (obydwa z kolekcji Jacquesa Dayeza). Ale to nudne. Przychodzisz, machasz przez pewien czas harmonią banknotów, wykrzykując coraz wyższą cenę, po czym wyjeżdżasz idealnym wozem. Gwoli kronikarskiej dokładności: Delahaye 135 z 1939 roku sprzedał się za 455 000 euro, a ten drugi – za 376 250 euro. Swoją drogą, ciekawe, ile wynosiło postąpienie?

 

 

Znacznie ciekawsze do aukcyjnych wypaśnych luksusów są pokazane przez nas szpeje, z których można zbudować kolejny egzemplarz. Brakujące części blacharskie można dorobić, a brakujące zastąpić tymi od Syr… dobra, nieważne.

Godziny planowania

Na widok tych części chcemy rzucić wszystko w diabły: rodziny, dzieci, prace i na długie dni i miesiące zadekować się w warsztacie, wiercąc, skręcając, szlifując, mierząc, planując. A potem jeszcze raz to samo, niezbyt często myśląc o efekcie końcowym, wszak to droga jest celem.

 

Delahaye Type 103 engine silnik
Blok silnika Type 103 datowany jest na 1952 rok, podczas gdy zamontowana na nim głowica pochodzi z 1947 roku. W skład zestawu wchodzą trzy gaźniki Solexa, chłodnica oraz dzwon skrzyni biegów. Wszystko też się sprzedało za 7200 euro.

 

 

Przerobić na traktorek

Najciekawszy zestaw zawiera części, które sprawiają, że zbudowanym autem można normalnie jeździć. Silnik silnikiem, ale bez hamulców, kół, zawieszenia albo pierdyliarda uszczelek i galanterii nie dałoby się daleko zajechać. Jeśli nie styka wam cierpliwości do zbudowania sobie luksusowego wozu, zawsze można zbudować traktorek, stolik do salonu albo zrobić inną metaloplastykę.

 

 

 

Takie fajne klamoty, które równie dobrze można powiesić sobie na ścianie, poszły za 4200 euro (te na czarnym). Zawieszenia, bębny i pozostałe (na jasnym tle) – za 27 600 euro.

 

Fotografie: RM Sotheby’s

Poprzedni artykułIntrygujące i jedyne
Następny artykułBurza w Czechach