Najpierw trzeba było wejść na telegazetę (tak, ona nadal funkcjonuje). Następnie wysłać pocztówkę ze zgłoszeniem na poste restante organizatora. Potem zadzwonić o określonej porze pod numer stacjonarny. A na końcu, mimo wolnego dnia, wstać o nieludzkiej godzinie.

 

Tu nie ma miękkiej gry. Rajd Grzyba, zorganizowany przez Stado Baranów, dla osób niezwiązanych z klasyczną motoryzacją i starymi gratami byłby pewnie tak niezrozumiały i absurdalny jak polskie przepisy podatkowe dla przeciętnego Niemca. Ale to wydarzenie było skierowane do wyjadaczy, którzy teksty z filmów Barei znają na pamięć nawet od tyłu, a racuchy smażą na miksolu.

 

Nie, to nie jest żart

„Zapraszamy na Rajd Grzyba. Wszelkie informacje na temat imprezy i zgłoszeń znajdziecie na stronie 616 telegazety TVP1.” „Dzwoniąc na nasz warszawski numer uzyskasz następujące informacje… (…) Prosimy dzwonić po dzienniku. Operator telefonu czasem wychodzi do klubu seniora, więc jak nie odbiera to proszę próbować dalej w innym terminie.” Ponieważ za organizację imprezy w olbrzymim stopniu odpowiadają współtworzący tę stronę red. Michał Leśniewski oraz red. Kamil Pawłowski, przy okazji jakiejś rozmowy zapytałem ich „dobra, telegazeta telegazetą, ale gdzie są informacje o rajdzie?”. Okazało się, że naprawdę były tylko na telegazecie. A potem zgłoszenie trzeba było wysłać na kartce pocztowej. Co niestety wiązało się z wizytą na poczcie, za co powinny być wypłacane odszkodowania.

 

Ciężki poranek

Wczesna godzina w dzień wolny od pracy to jak wiadomo domena prawdziwych grzybów. Większość uczestników wyglądała na obudzonych zdecydowanie zbyt wcześnie – co w tym kontekście dobrze o nich świadczy. Niektórzy przygotowali na rajd specjalne stylizacje. Często wyglądali w nich tak doskonale, że aż dziwne, że nie stosują ich na co dzień.

Dopisały też ciekawe wozy. Większość śliniła się do będącej w idealnym stanie Lady Nivy w wersji cabrio pochodzącej z rynku francuskiego. Świetny był też Seat Ibzia pierwszej generacji wyglądający tak, jakby wczoraj wyjechał z salonu. Autem trochę częściej widywanym, ale nie w tak pięknym stanie zachowania, była Wołga GAZ-21. Razem z dwiema „dwudziestkami czwórkami” tworzyła świetny klimat. Niezawodny Artur Węgler przyjechał, jak to ma w zwyczaju, najstarszym wozem – DKW z 1935. Dodajmy, że na ogumieniu rolniczym z okresu „średni Gierek”. Jak mówi – opony nadal są świetne.

 

 

Sprawdźmy ciśnienie

Przed oficjalnym startem (odbył się on już po pierwszym zadaniu i krótkim fragmencie trasy) lekarz, specjalista patomorfolog-wenerolog, zbadał startującym ciśnienie i tętno. To ważne, bo pełna niespodziewanych sytuacji trasa rajdu może okazać się stresująca dla osób na co dzień zajmujących się wertowaniem repertuaru telewizyjnego.

 

 

 

Nie streszczę tutaj choćby części prób, było ich zbyt wiele, ale wspomnę jedną z nich. Na terenie Automobilklubu trzeba było pokonać zainscenizowane osiedlowe uliczki, jak prawdziwy „grzyb”! To znaczy włączając zupełnie nie te migacze co trzeba, w dodatku skręcając oczywiście na zakazach. Przed startem trzeba było jeszcze zdemontować blokadę kierownicy, ale to akurat kierowca Opla Senatora naszej załogi robi codziennie rano. Niestety potem było gorzej – nasz kierowca celowo potrącił słupek, jechał koślawo i zatrzymał się bez powodu w połowie próby. Jednak organizatorzy nie docenili tak wiernego naśladownictwa „grzybów” za kierownicą. Szkoda.

 

Grzyby na trasie

Trasa wiodła przez sporą część miasta. Jak się okazało nadal można znaleźć w Warszawie tereny zupełnie zapomniane, w których czas się zatrzymał. Choćby tyły Cmentarza Wojskowego na Powązkach, gdzie na jednej z prób trzeba było odmierzyć 5 kg ziemniaków i cebuli. Jednak takie miejsca znikają z roku na rok. To właśnie z tego powodu ekipie Stada Baranów coraz trudniej było organizować imprezy takie jak Festiwal Nitów i Korozji czy Rajd BGC. Może jednak te imprezy kiedyś wrócą, trzymajcie kciuki, a najlepiej napijcie się za to nalewki.

Oprócz uczestników na Bemowie spotkaliśmy też najprawdziwszych „grzybów” naprawiających swoje Caro, Astry i Matizy przy osiedlowych garażach na ul. Himalajskiej. Zresztą sam kompleks tych garaży trzeba już określić jako „grzybowy”. Prawdziwa ostoja starej szkoły.

Warto wspomnieć też wrastającą w ziemię w okolicach miejsca pierwszej próby Hondę Civic V generacji po tuningu. Obudziła ona wspomnienia – kilku uczestników rajdu przypomniało sobie, co kiedyś zrobili ze swoim samochodem. Po czym jak najszybciej starali się o tym zapomnieć, żeby przypadkiem nie powiedzieć tego na głos.

 

Bierz rajstopę!

Z Żoliborza trasa biegła na Radiowo, w okolice Fortu IIA Twierdzy Warszawa. Na terenie dawnego 4. Batalionu Radiotechnicznego uczestnicy mieli do wykonania specyficzne zadanie. Stał przed nimi zepsuty pojazd (bo przecież nie samochód) marki Syrena. Trzeba było zastąpić pęknięty pasek klinowy jednym z dostępnych przedmiotów. Naszej załodze nie nastręczyło to żadnych problemów i zadanie wykonaliśmy w tempie błyskawicznym.

 

 

 

Końcówka rajdu wiodła przez Stare Babice, aż na polanę rekreacyjną w Lipkowie, mieszczącą się obok dworu z 1792 roku. Tam, jak za dawnych lat, impreza zakończyła się przy ognisku.

Zwyciężył kierowca najstarszego wozu, 84-letniego DKW F5 – Artur Węgler. Gratulujemy! A sam Rajd Grzyba był wyborny. Nie za krótki i nie za długi, nie nużył, a tempo było świetnie dobrane. Ale miał też inną cechę, za którą bardzo tęsknię – itinerer był świetnie napisany. Jego dokładna lektura nie pozostawiała miejsca na błędy. Niestety nie wszystkim organizatorom się to udaje. W ostatnich latach na rajdach bardzo często zastanawiałem się np. czy autor trasy niepozorny dojazd do budynku potraktował jako ulicę, czy nie. Stado Baranów jest pod tym względem niezawodne, dlatego trzymam kciuki za ich następne rajdy.

Oficjalne wyniki Rajd Grzyba 2019.

Galeria z trasy.

I jeszcze jedna galeria (fot. W. Ołtarz).

 

 

Fotografie: Rafał Andrzejewski

 

 

Poprzedni artykułLimuzyna też może
Następny artykułCzterodrzwiowy luksus