W mojej głowie co roku tli się taka myśl: „a może tak rzucić wszystko i spędzić wakacje na Śląsku?” „Co za porąbany pomysł” – krzyczeli moi znajomi, gdy wybierałem okręg katowicki zamiast słonecznej Hurghady na swoje urlopowe wojaże. Jak zawsze najgłośniej krytykują ci, którzy nie byli w danym miejscu. A zwiedzania na Górnym Śląsku jest na kilka dobrych tygodni.

 

Co ciekawe również sami Ślązacy często pukali się w czoło, gdy słyszeli, że ich region wybrałem na swoje jedyne w roku wakacje. „Po jaką cholerę tu przyjeżdżać?” – zdawały się mówić ich kwaśne miny na mój widok. W przypadku Śląska, jak chyba nigdzie indziej w Polsce, przysłowie „cudze chwalicie, swego nie znacie” ma swoje uzasadnienie. Mieszkańcy regionu do tego stopnia nie wiedzą co pokazywać, że gdy do nich przyjeżdżam pokazują mi pałace, parki i jeziora. Czuje się wtedy jak Marek Kondrat w filmie „Nic śmiesznego” patrzący na las.

Przemysł, głupcze!

Podobnie było na rajdach pojazdów zabytkowych, które zawsze pokazywały to co na Śląsku jest najmniej ciekawe czyli przyrodę i czasy sprzed industrializacji. A przecież Górny Śląski od dwustu lat żyje wydobyciem węgla, hutnictwem, produkcją, potem robotników i ciężką pracą fachowców. Przemysł wrósł w pejzaż miast i miasteczek jak holenderskie wierzby w krajobraz Mazowsza. A ja akurat wolę kominy i kopalniane szyby od rzeczek, drzewek i innych krzaków. Oczywiście pałace często były powiązane z rodami magnackimi, do których należały zakłady przemysłowe i na pewno warto je odwiedzić, żeby dopełnić wiedzę o regionie. I z tym się zgodzę, ale dla mnie jeziora na Śląsku są ciekawe tylko wtedy, gdy za nimi widać hałdy.

Jednak nie tylko przemysł

Innym ważnym elementem Śląska jest architektura miejska. Nie tylko przemysłowa. W Katowicach, Rudzie Śląskiej, Bytomiu czy Zabrzu mamy kapitalne przykłady osiedli robotniczych. W stolicy regionu znajdziemy także znakomity przedwojenny modernizm i niesamowicie dobre przykłady budownictwa z czasów PRL. Wiele z tych miejsc odchodzi w zapomnienie, a inne dopiero teraz zaczynają być doceniane. Region może się także poszczycić przykładami znakomitej architektury współczesnej.

 

Familoki czyli osiedla robotnicze z pierwszej połowy XX wieku to znak rozpoznawczy Górnego Śląska. Na zdjęciu Nikiszowiec, a w prawym dolnym rogu widać nasze Autobianchi.

 

Niestety wiele budynków i artefaktów zostało już zepsutych, zniszczonych i zrównanych z ziemią. Co gorsza, wiele ciekawych miejsc nadal jest niszczonych i mimo że na świecie są uważane za arcydzieła, u nas nie darzy się ich odpowiednim szacunkiem. Przykładem jest chociażby Elektrownia Szombierki w Bytomiu, która na Zachodzie przyciągałaby tłumy turystów. Przykładem niech będzie londyńska dawna elektrownia Battersea, znana choćby z okładki płyty Pink Floyd „Animals”. Mimo wszystko cały czas Górny Śląsk to świetny kierunek wakacyjnych wojaży i to, co tam ocalało, jest warte każdych pieniędzy.

Autobianchi i robotnicy

Dziś zapraszamy na wycieczkę Autobianchi A112 po miejscach związanych z szeroko pojętym mieszkalnictwem. Przez lata komfort i styl życia Ślązaków zmieniał się, tak jak zmieniały się czasy i ludzie rządzący tymi terenami. Dziś zajrzymy do najbardziej znanego tutaj osiedla robotniczego z początku XX wieku. Odwiedzimy także najsłynniejszy budynek z okresu II RP, a skończymy na spektakularnym budynku z ostatniego dwudziestolecia. Dlaczego omijamy okres PRL? Bo artykuł zamieniłby się w naprawdę grubą książkę. Wrócimy do tematu jeszcze dwa, trzy albo nawet siedemset razy.

Georg von Giesche

Wycieczkę po Górnym Śląsku zaczynamy od Giszowca i Nikiszowca, dziś znajdujących się na terenie Katowic. Oba osiedla zostały zbudowane na początku XX wieku przez koncern „Georg von Giesches Erben” i zostały przeznaczone dla robotników pracujących w pobliskiej kopalni.

 

Giszowiec w drugiej dekadzie XX wieku przypominał małą wioskę.

 

Najpierw pojedziemy na Giszowiec, który powstał nieco wcześniej. Na początku wieku koncern „Georg von Giesches Erben” zaczął eksploatować tutejsze pokłady węgla. Od 1906 roku działał szyb „Carmer”, a rok później posiadłość Giszowiec, która swą nazwę wzięła od Jerzego Giesche, założyciela koncernu. Nowo powstała kopalnia „Giesche” (obecnie „Wieczorek”) zdecydowała się na budowę osiedla przyzakładowego, co zresztą nie było niczym oryginalnym w tamtym okresie. Za projekt kolonii byli odpowiedzialni Georg i Emil Zillmannowie z Charlottenburga koło Berlina.

Garbus architektury

Architektom udało się zaprojektować przyjazny do mieszkania zakątek, wzorowany się na idei miasta-ogrodu, której twórcą był angielski urbanista Ebenezer Howard. Szczerze mówiąc miasto-ogród wyszedł panom Zillmann jak Garbus panu Porsche. Słynny inżynier też się wzorował na wcześniejszych projektach, a wyszło całkiem, całkiem. Giszowiec był takim Garbusem – stworzony dla ludzi pracy, w taki sposób by mogli być szczęśliwi. Na osiedlu wszystko znajdowało się na swoim miejscu, a całość wyglądała ładnie, schludnie i nowocześnie. Aż chce się być górnikiem.

Miasto-wieś

Giszowiec składał się z małych domków w stylu chłopskim, postawionych wśród zieleni, niedaleko lasu. Zresztą nazwa Giszowiec to spolszczona wersja niemieckiego Gieschewald (czyli lasu Giescha). Kolonia powstała w latach 1906 – 1910. Na terenie osiedla przemysłowcy postawili także sklepy, przedszkola, magiel, pralnie, jadłodajnie, gospodę czy nawet budynek o charakterze kulturalno-politycznym.

Tam odbywały się uroczystości państwowe, wiece, ale także występy zespołów ludowych i przedstawienia. Budynki specjalnie przypominały wiejskie chaty, by robotnicy czuli się w nich jak w domu rodzinnym. Wielu z nich hodowało zwierzęta i uprawiało ogródek z warzywami. Domki w większości były dwurodzinne, ubikacje znajdowały się na zewnątrz, a hydranty z wodą na ulicach. Całość robiła wręcz idylliczne wrażenie. Warto jednak pamiętać, jak trudne były to czasy dla górników, którzy w związku z pracą pod ziemią, w wilgoci i często w pozycji leżącej, rzadko dożywali pięćdziesiątki.

 

Towarzystwo Czytelni Ludowych czyli biblioteka. Tak wyglądała w latach 30. XX wieku.

 

Osiedle rozbudowano potem o kolejne budynki. Poszczególne domy zawsze czymś się od siebie różniły tak, aby osiedle zachowało klimat małej wioski. Czasem były to tylko inne dachy, odmienny układ okien, a czasem nowy projekt całego domu. W pewnym momencie z osiedla kursowała nawet kolejka wąskotorowa zwana Bałkan Ekspresem.

A tu damy punktowiec

Dziś niewiele pozostało po tamtych czasach. Głównym miejscem osiedla jest Plac Pod Lipami. Warto zobaczyć, stojącą przy nim, karczmę śląską (obecnie Dom Kultury Szopienice – Giszowiec). Zaraz za domem kultury widać ogromne bloki z wielkiej płyty. Niestety założenie architektoniczne panów Zillmannów zostało zniszczone w czasach PRL. W latach 60. i 70. wiele domów zburzono, a obok powstało typowe blokowisko.

O trudnych decyzjach tego okresu opowiada kręcony na Giszowcu film Kazimierza Kutza pod tytułem „Paciorki jednego różańca”. Obraz opowiada o emerytowanym górniku sprzeciwiającym się burzeniu starych osiedli górniczych i zastępowaniu ich blokami. Warto obejrzeć – zdecydowanie polecamy.

 

 

Nickischschacht

Giszowiec sprawdził się, ale był mało pojemny. Kopalnię i interesy spółki „Georg von Giesches Erben” prowadzona na coraz większą skalę. Niezbędne stało się większe osiedle, które zapewniłoby dach nad głową coraz większej liczbie robotników. Tak powstał Nikiszowiec – dziś perła architektury robotniczej XX wieku. Nikiszowiec leży na północ od Giszowca, we wschodniej części Katowic. Swą nazwę zawdzięcza zbudowanemu tutaj na początku XX wieku szybowi kopalnianemu „Nickischschacht” (dziś „Poniatowski”).

 

Nowe szyby i powiększający się zakład wymusił na Wydziale Powiatowym w Katowicach zgodę na wybudowanie następnej kolonii robotniczej, tym razem zlokalizowanej w pobliżu miejscowości Janów, w sąsiedztwie jednego z czternastu szybów kopalni „Giesche”. Wszystko działo się w grudniu 1908 roku. Do projektu nowego osiedla zaprzęgnięto tych samych fachowców czyli Georga i Emila Zillmann z Charlottenburga. Już w 1911 roku powstał pierwszy blok nowej kolonii. Z roku na rok osiedle się rozrastało i w 1914 roku przystąpiono do budowy neobarokowego kościoła w centralnym miejscu osiedla. W kościele znajdują witraże wykonane przez Georga Schneidera z Ratyzbony i zabytkowe organy braci Rieger z Karniowa. Ostatni, IX blok Nikiszowca, wybudowano w 1919 roku.

Czerwone okna

Podstawowymi budynkami osiedla były ceglane, trzykondygnacyjne bloki budowane w czworokącie, tworzące specyficzne dziedzińce pośrodku każdego z nich. Takich bloków jest dziewięć. Centralnym punktem Nikiszowca jest mały rynek, gdzie znajdują się sklepy i punkty usługowe. Na budynku gospody widnieje mozaika przedstawiająca róże. Po drugiej stronie ryneczku góruje ukończony dopiero w 1927 roku kościół.

 

Niewielki rynek na Nikiszowcu to kilka sklepów i punków usługowych.

 

W Nikiszowcu rzuca się w oczy czerwony kolor ram okiennych. Wiele osób widzi w tym jakiś ukryty przekaz, na przykład sympatyzowanie z komunistyczną władzą, a prawda jest bardzo prosta – to był najbardziej dostępny wówczas kolor farby.

Stojąc pośrodku ulicy czujemy klimat tamtych lat – aż chce się usłyszeć rozmowy górników, posłuchać ich problemów i narzekań. Mimo iż dziś osiedle wygląda dość sielankowo, to życie ówczesnych robotników nie było usłane różami. Były momenty dużego głodu, strajków, a ostatnie lata XX wieku to dla mieszkańców czas wysokiego bezrobocia.

 

Atrakcje wśród cegieł

Na szczęście samym Nikiszowcem wreszcie zainteresował się magistrat – budynki od końca lat 70. wpisane są do rejestru zabytków. W tej chwili są w bardzo dobrym stanie i z pewnością nie grozi im żadne niebezpieczeństwo ze strony bezdusznych deweloperów. Powstało muzeum, są organizowane cykliczne imprezy, wycieczki z przewodnikiem i inne atrakcje. Nikiszowiec bardzo się zmienił – jeszcze trzydzieści lat temu najprędzej można było tu dostać w nos niż zobaczyć coś ciekawego.

 

Pyrlik i żelazko na elewacjach kamienic.

 

Obecni mieszkańcy bardzo lubią to miejsce. Często są potomkami robotników i pracowników kopalni „Wieczorek”. Dziś Nikiszowiec stał się symbolem Śląska. Pojawiał się także w filmach, takich twórców jak Jan Kidawa-Błoński, Radosław Piwowarski czy Kazimierz Kutz. Odnajdziemy tu miejsca z takich obrazów jak „Perła w koronie”, „Sól ziemi czarnej” czy „Kolejność uczuć”.

 

Ale bym w nim mieszkał!

Z początku wieku XX przenosimy się do II RP i centrum Katowic. Polska po odzyskaniu niepodległości i trzech Powstaniach Śląskich chciała mocno się zaznaczyć na Śląsku i w Zagłębiu. Poza tym, po plebiscytach, powstaniach i podziale regionu, istniała lekka rywalizacja polskiej części Śląska z niemiecką. Dlatego w takich miastach jak Chorzów, Katowice czy Sosnowiec znajdziemy mnóstwo przykładów znakomitej architektury modernistycznej pokazującej nowoczesność i rozwój II RP.

Budynki w obowiązującym wówczas stylu wznosili inwestorzy państwowi i prywatni. Nierzadko były to luksusowe bloki, ale nie brak też zwyczajnych na pozór budynków. Jednym z takich przykładów jest Drapacz Chmur.

 

Perła funkcjonalizmu czyli Drapacz Chmur w Katowicach.

 

Z dzisiejszej perspektywy Drapacz Chmur nie robi wielkiego wrażenia. Ani nie jest za wysoki, ani nie jest specjalnie ładny. Ale pod brudnym tynkiem kryje się jeden z najwyższych budynków ówczesnej Europy, w którego konstruowaniu brał udział Stefan Bryła – twórca konstrukcji słynnych mostów spawanych na rzece Słudwi i warszawskiego wieżowca Prudential.

Osiedle modernizmu

Śląski wieżowiec zbudowano w 1934 roku. Miał być symbolem nowoczesnego, polskiego Śląska. Budynek zlokalizowano w katowickim Śródmieściu Południowym. W tych okolicach powstawało wówczas mnóstwo nowoczesnych modernistycznych kamienic z luksusowymi apartamentami. Za projekt wieżowca odpowiadał Tadeusz Kozłowski, a konstrukcję stworzył wspomniany już Stefan Bryła.

Budynek składa się z dwóch części. Jedna posiada sześć kondygnacji naziemnych i dwie pod ziemią. Druga, wyższa część, oprócz podziemia, ma aż czternaście kondygnacji. W niższej części znajdowała się Śląska Izba Skarbowa, a w wieży mieszkali między innymi jej pracownicy. W środku istniał łącznik pomiędzy częścią mieszkalną i biurową. Wszystko po to, aby mieszkańcy mieli blisko do pracy. Po fajrancie można było wyjść na specjalny taras widokowy i się zrelaksować.

 

Wokół katowickiego wieżowca można spotkać wiele modernistycznych kamienic.

 

Nie zachwyca, ale zachwyca

Śląski niebotyk wznoszono cztery lata. Przez rok od zakończenia budowy był najwyższym budynkiem w Polsce. W 1935 roku zdetronizował go wspomniany warszawski Prudential (wyższy zaledwie o 6 metrów). Drapacz Chmur został wybudowany w nurcie funkcjonalizmu, gdzie ponad detal i ozdoby przedkładano funkcję budynku. Dlatego na zewnątrz nie znajdziemy fikuśnych detali i nieprzydatnych ozdób. Można powiedzieć, że katowicki wieżowiec jest jak Fiat 124 albo SAAB 99 – niczym nie zachwyca, ale jednak się podoba. Dużo czasu zajęło projektowanie wnętrz, które wyposażono w najlepszej jakości wykończenie: kamienie, drewno i okucia. Na dole na gości czekał portier, a w budynku zamontowano aż trzy szybkie windy (w tym jedną towarową).

Są i inni

Drapacz Chmur nie był pierwszym i jedynym wieżowcem w Katowicach. W 1931 roku ukończono Dom Profesorów Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych wykonany w podobnym stylu architektonicznym. Również konstrukcja nie odbiegała od tej zastosowanej w niebotyku Śląskiej Izby Skarbowej.

 

Drapacz Chmur był chlubą polskiej części Śląska. Nic dziwnego, że często występował na pocztówkach.

 

Śląski wieżowiec z lat 30. także po wojnie stanowił symbol luksusu. Mieszkania były wielkie i dobrze wyposażone. Toteż nie dziwne, że mieszkali tam na przykład Kazimierz Kutz, Gustaw Holoubek czy Klaman Segal. Ze swej strony mogę jedynie skwitować całość stwierdzeniem: ale bym w nim mieszkał.

Są w Polsce lofty

Jedna z niepisanych reguł, jakimi kierują się polscy deweloperzy mówi, że aby zbudować lofty, należy zburzyć budynek przemysłowy, nową inwestycje nazwać „lofty cokolwiek”, a potem w architekturze i detalach budynku w ogóle nie nawiązywać do historii miejsca. Najlepiej nic nie wspominać też o tym, że ktoś tu pracował i coś produkował. To znany styl wśród polskich deweloperów, których jedyną maksymą jest zysk za wszelką cenę, a miejsca inwestycji nie mają zazwyczaj żadnego znaczenia i kontekstu. Ten styl obecnie widać bardzo mocno na warszawskim Ursusie.

Dlatego tym bardziej jest nam miło zakończyć podróż po słynnych budynkach mieszkalnych Śląska w lofcie, który w 2006 roku został wybrany w konkursie „Polska. Ikony architektury” jako jedno z dwudziestu najciekawszych realizacji architektonicznych w Polsce po 1989 roku. Był też nominowany do nagrody Miesa van der Rohe w 2004 i co tu dużo mówić – jest najsłynniejszym polskim loftem. Mowa o Bolko_Loft mh1 znajdującym się na terenie dawnych Zakładów Górniczo-Hutniczych „Orzeł Biały” w Bytomiu.

Jak Sofronow

Autorem projektu i głównym mieszkańcem obiektu jest Przemo Łukasik z biura architektonicznego Medusa Group Architects. Loft znajduje się na ośmiu żelbetowych słupach pozostałych po istniejącej w tym miejscu lampiarni kopalni „Bolko”. Sam budynek również pamięta czasy, gdy po zakładzie przechadzali się robotnicy. Minimalistyczny w formie, ma jedną kondygnację i jest pomalowany na czarno. Czarny kolor to oczywiste nawiązanie do węgla, ale też próba nie agresywnego wtargnięcia na teren przemysłowy. Architekt nie chciał zepsuć ogólnego widoku na pobliski Szyb „Bolko”. Budynek jest cieniem, miał być niewidoczny z daleka.

 

Bolko_loft postawiony na ośmiu żelbetowych słupach.

 

Zostać częścią

Według pomysłu architekta loft Bolko ma być świadkiem życia zakładu. Gdy robotnicy kończący pracę w kopalni, wracali do domu, mieszkańcy loftu mogli spoglądać na nich z góry. Wydaje się to dziwne, ale projektant nie zamierzał się wywyższać ponad robotników. Chciał po prostu być częścią zakładu, a trudy pracy na dole, miały go inspirować do pracy na górze. Podobnie czuł się Anatolij Sofronow, który według Stanisława Anioła z serialu „Alternatywy 4” mieszkał w kuźni, a odgłosy pracujących robotników napędzały go do dalszej, wytężonej pracy.

Co wyszło z projektu zrealizowanego w latach 2002–2003 możecie zobaczyć na zdjęciach. Muszę przyznać, że nie pogardziłbym takim budynkiem, w takim miejscu.

 

Nie wszystkim taka okolica się spodoba. My jesteśmy w siódmym niebie.

Fiedlersglück

Warto jeszcze dodać, że Szyb „Bolko” to ostatni istniejący szyb służący do wydobycia rud metali w tzw. Niecce Bytomskiej (Bytom i Piekary Śląskie). Sam szyb powstał w 1904 roku i należał do kopalni rud cynku i ołowiu Fiedlersglück. Przed wojną zakład należał do Schlesische Aktien-Gesellschaft für Bergbau- und Zinkhüttenbetrieb, zaś po II wojnie światowej całość przejęły Zakłady Górnicze im. Ludwika Waryńskiego (które później weszły w skład Zakładów Górniczo-Hutniczych „Orzeł Biały”). W 1991 roku zakończono prace wydobywcze i obecnie obiekt jest użytkowany jako Centralna Pompownia „Bolko”.

To tylko ułamek

Wycieczka naszym Autobianchi A112 była jedynie skrawkiem tego, co Śląsk może zaoferować turyście. Równie efektowne osiedla robotnicze znajdziecie w Zabrzu, Rudzie Śląskiej czy Gliwicach. Znakomity modernizm nie kończy się tylko na niebotykach w Katowicach, a nowoczesną architekturę znajdziecie też w Gliwicach czy Bytomiu. Z pewnością jeszcze na Śląsk wrócimy. Z siedemset razy.

 

Żegnamy Was widokiem na kopalnie „Giesche” (obecnie „Wieczorek”).

Fotografie: autor, Polona.pl, Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Poprzedni artykułFabryczny sleeper
Następny artykułKapitan Nieoczywisty