Gdyby nie pewien Brytyjczyk, Fiat S76 byłby nadal jedynie wspomnieniem zaklętym na czarno-białych zdjęciach. Duncan Pittaway dokonał niemożliwego – ożywił bestię powstałą jedynie w dwóch egzemplarzach.

Duncan Pittaway, Brytyjczyk, którego garaże skrywają wiele niesamowitych maszyn, wzbrania się przed określaniem siebie kolekcjonerem. Otwarcie, choć nieco niepewnie, mówi o sobie, że jest po prostu świrem, a stare pojazdy to jego obsesja. Odbudowuje klasyki, nierzadko unikaty, a potem zamiast postawić je na wystawce, po prostu nimi jeździ. To dzięki niemu Bestia z Turynu powstała ze zmarłych i jak wiele innych aut z jego kolekcji używa jej zgodniej z przeznaczeniem. Nie tylko na torach i w zamkniętych imprezach, ale najzwyczajniej w świecie po drogach Wielkiej Brytanii.

Narodziny Bestii

Przez lata Fiat S76 był znany głównie z poniższego zdjęcia. Opasłe cielsko rekordowego wozu było tak olbrzymie, że zza pokrywy silnika wystawały jedynie głowy jego twórców. Tak specyficzna sylwetka była spowodowana przez nietypową konstrukcję. Jak mawiają Anglicy w tamtych latach „there was no replacement for displacement” (w wolnym tłumaczeniu, nie było innego wyjścia niż pojemność). By jechać szybciej trzeba było budować większe silniki.

Na początku XX wieku nikogo nie dziwiły już jednostki napędowe aut wyścigowych sięgające 20 litrów pojemności. Były to jednak motory w większości o sześciu, ośmiu i więcej cylindrach. Fiat, który chciał utrzeć nosa Karlowi Benzowi, którego Blitzen-Benz dzierżył oficjalny rekord prędkości na lądzie, podążył podobną drogą. Fiat S76, podobnie jak rywal, posiadał silnik o raptem czterech cylindrach. Jednak do dziś budzi zdziwienie to, że jeden gar miał ponad siedem (!) litrów pojemności.

Fiat S76 twórcy
Powstały dwa egzemplarze Fiata S76 minimalnie różniące się detalami. Oba miały jednak ten sam niemal dwudziestoośmiolitrwowy silnik, skonstruowany specjalnie na tę okazję.

Czterocylindrowa jednostka miała pojemność skokową 28,353 litra (o niecałe 7 więcej niż Blitzen-Benz) i moc 290 KM, którą osiągała przy zaledwie 1900 obrotów na minutę. Dziś takie moce generują bez problemu silniki dwulitrowe… Oprócz tego silnik Bestii z Turynu był niesamowicie nowoczesny, posiadał cztery zawory i trzy świece na cylinder oraz skrzynię biegów o czterech przełożeniach (plus wsteczny).

Jednak napęd przekazywany był klasycznie – dzięki łańcuchom. Włosi przestraszyli się swojego produktu, po tym jak kierowcy testowi określili go mianem „niekontrolowalnego”. Jeden pojazd został w fabryce, drugi sprzedano rosyjskiemu hrabiemu Borysowi Suchanowowi, który za pomocą kolejnych kierowców próbował pobić rekord prędkości. Udało się połowicznie.

Rekord bez rekordu

Fiat S76 pojechał szybciej niż Blitzen-Benz, jednak nie udało się powtórzyć przejazdu w ciągu godziny i rekord nie został oficjalnie uznany. S76 Borysa Suchanowa trafił do Australii, gdzie startował w wyścigach aż do lat 50., choć już z innym silnikiem. Później pozostało z niego jedynie podwozie przerzucane niczym gorący kartofel z rąk do rąk.

Fiat S76
Przydomek „Bestia z Turynu” pojawił się dość szybko gdy kolejni kierowcy opisywali ten wóz coraz to gorszymi przymiotnikami z których „niekontrolowalny” mógł być najłagodniejszy.

I tutaj spotykamy wspomnianego wyżej Duncana Pittaway’a. Brytyjczyk odkupił w 2003 roku sponiewierane podwozie Bestii i ściągnął je z powrotem do Europy. Problemem okazała się być reszta. Bo skąd niby wziąć układ napędowy i karoserię do niemal stuletniego wozu, który zbudowano w zaledwie dwóch egzemplarzach? Szczęście uśmiechnęło się dość szybko, okazało się, że odnalazł się silnik z drugiego wozu, który został prawdopodobnie zdemontowany przez Fiata po Wielkiej Wojnie. Jeszcze większym szczęściem był fakt, że udało się go kupić.

10 lat roboty

No dobra, a cała reszta? Skrzynia, osie, monumentalna chłodnica, karoseria? „No problem, hold my beer…” Okazało się to jednak nie być takim „małym piwem przed śniadaniem”. Odbudowa trwała niemal dekadę. Pittaway wraz ze swoim zespołem odtworzył od podstaw brakujące elementy, włącznie z unikalną przekładnią. Dużą pomocą była część ocalałej dokumentacji technicznej oraz szereg archiwalnych zdjęć. Bestia z Turynu zmartwychwstała w listopadzie 2014 roku. Film na którym dumny właściciel z niemałym wysiłkiem obraca korbę, a silnik zaczyna zionąć ogniem obiegł cały motoryzacyjny świat.

Właściwie tu moglibyśmy skończyć tę historię, jednak dopiero od tego momentu zaczyna się robić najciekawiej. Co można zrobić z unikalnym wozem dokumentującym historię światowej motoryzacji po długiej i niezwykle kosztownej, zarówno pod względem finansowym jak i czasowym, odbudowie? Postawić w muzeum? Schować do garażu? Nic z tych rzeczy!

Bo samochód służy do…

Odkąd Bestia z Turynu zaryczała po raz pierwszy od wielu lat, jest używana zgodnie z przeznaczeniem: do ścigania! Celem Pittawaya było zaprezentowanie Bestii na słynnym Festival of Speed w Goodwood w 2014 roku. Niestety nie udało się. Fiat S76 został wystawiony jako nieruchomy eksponat. Dopiero w listopadzie nastąpiło ceremonialne uruchomienie, które możemy podziwiać na filmie powyżej.

Brytyjczyk stwierdził jednak, że nie ma mowy, żeby wóz nie przejechał trasy słynnego wyścigu górskiego w Goodwood. Zapakował go na lawetę i w pięknych okolicznościach przyrody przebył drogę przez pałacowy park, dokładnie tak jak auta podczas FoS. Towarzyszył mu nie kto inny, a sam Charles Gordon-Lennox, książę Richmond, członek rodziny, która od lat organizuje imprezy parku swej posiadłości w Goodwood oraz na położonym nieopodal Goodwood Circuit.

Skamielina we współczesności

Od tamtej pory Fiat S76 uczestniczył w wielu imprezach w Wielkiej Brytanii hałasując swoim nieistniejącym układem wydechowym i plując ogniem piekielnym. Jednak dla Pittawaya nudne stało się ciąganie tego pojazdu na lawecie.

W 1911 roku fabryczny kierowca wraz z angielskim mechanikiem pokonali Bestią ponad 300 mil. Fiat S76 występował w wyścigach w Brooklands na południu kraju i został zgłoszony do kolejnej imprezy w Middlesbrough. Panowi niewiele myśląc po prostu wsiedli w Bestię i pognali 300 mil na północ. Brytyjczyk nie znał ni w ząb włoskiego, więc wszelkie prośby do kierowcy o zwolnienie przejazdu spełzły na niczym. Auto przez swój niecodzienny wygląd i wielki hałas spowodowało niemałe zamieszanie.

Obecny właściciel Bestii stwierdził, że skoro ponad 100 lat temu dwóch gości przejechało nią ponad 300 mil, to połowa tego dystansu dziś nie będzie większym problemem. Wsiedli więc w Bestię i na kołach pojechali z Bristolu na Festiwal of Speed do Goodwood. Podróż przebiegła bez większych przygód, pomijając wizyty na stacjach benzynowych. Usterkę sprzęgła na mecie udało się usunąć dość szybko i nazajutrz Fiat S76 wziął udział w przejazdach Festival of Speed.

Cóż, całą tą historię można spuentować wyświechtanym, ale jakże adekwatnym zdaniem: „Tak trzeba żyć…”

Poprzedni artykułAston Martin piąty w 1000 Miglia Warm Up USA 2019
Następny artykułLimuzyna też może